Udany debiut – Jubilatka we wspomnieniach cz. 8

Źródło: TS Wisła
Data publikacji: 24 marca 2020

Na zdjęciu: Trzechsetny mecz Henryka Reymana w barwach Wisły. Gratulacje w imieniu sekcji piłki nożnej i lekkoatletyki składają (od lewej) Strychalski, Szpórna, “Wiśka” i brat Jubilata Stefan Reyman.  

 

Zachęcamy do zapoznania się z ósmą częścią z serii “Jubilatka we wspomnieniach”. Swoją historią związaną z Wisła, w roku 1966 podzielił się Mieczysław Strychalski, który w latach 1923-27 był piłkarzem Białej Gwiazdy. Występował głównie w drużynie rezerw (Wisła IB), której był kapitanem. 

 

To był chyba rok 1923.

Razem z Mietkiem Balcerem byliśmy uczniami VII klasy Gimnazjum im. Króla Jana Sobieskiego. Obu ciągnęła piłka, pierwsze kroki stawialiśmy na Błoniach, na których słupki bramek stanowiły studenckie czapki i niepotrzebna w grze „garderoba”. Graliśmy w towarzystwie Olka Pychowskiego, braci Parafińskich (byli ważni, bo przywozili piłkę), Artura Malewskiego (zmarłego przedwcześnie, późniejszego znakomitego kompozytora). Chodził z nami do tego samego gimnazjum i nie rozstawał się ze skrzypcami. Futerał z nimi często bywał w niebezpieczeństwie, bo obok czapek imitował słupek bramkowy.

Jakże smakowała po meczu woda pita z czapek studenckich – czerpana ze studni na Błoniach, które stanowiły bezpański stadion sportowy.

Czym wytłumaczyć decyzję wstąpienia właśnie do Wisły, trudno w tej chwili byłoby wyjaśniać. Myślę, że zagrała w nas uczniowska przekora – nasz nauczyciel gimnastyki, prof. Figna, zachwalał Cracovię, a kosym okiem patrzył na Wisłę. Poza tym Wisła rozwijała się w tym czasie wprost na oczach, zdecydowanie zajmowała miejsce w czołówce piłkarskiej Polski, była młoda, prężna, konkurowała z Cracovią, śmiało sięgała po laury – nie ustępując swej popularnej, ustabilizowanej w Krakowie starej rywalce. W którąś czerwcową sobotę wymienionego wyżej roku zjawiliśmy się na boisku i nieśmiało wkroczyliśmy do szatni pod trybunami. W pokoiku Zarządu przyjął nas bramkarz I drużyny Mieczysław Wiśniewski i o godzinie 16 graliśmy już – chyba z Nadwiślanem (Mietek Balcer na lewym skrzydle, ja na prawym łączniku). Tak rozpoczęliśmy karierę piłkarską w III drużynie.

Widocznie jednak pierwszy występ był udany, bo po skończonym meczu Wiśniewski zaproponował nam zagranie w tym samym dniu drugiego meczu o godzinie 18 (prawdopodobnie z Koroną, ale już w drugiej drużynie, jak to się wtedy mówiło w rezerwie drużyny I).

To był błyskawiczny awans – okupiony naturalnie solidnym zmęczeniem, ale nie myśleliśmy wtedy o zdrowiu – olśnieni koszulkami rezerwy Wisły. Grał w niej wówczas na lewym łączniku, a może na centrze, Jasiu Kotlarczyk, zmarły w lipcu tego roku.

Balcer i Kotlarczyk awansowali niedługo do I drużyny, wyrośli na znakomitych repów. Mietek straszył pomocników i obrońców błyskawicznymi rajdami, które mitygował Henryk Reyman: „Mietek, masz czas”, bramkarzy unicestwiał atomowymi strzałami. Jasiu Kotlarczyk niezmordowany i twardy harował na środku pomocy. Ja kapitanowałem w IB i z łącznika przeszedłem na prawą pomoc.

IB był to zespół, do którego sięgano uzupełniając szeregi I drużyny. Nazwiska związane z nim, to: Marian Kiliński (awansował do I drużyny), Jan Ketz, Skrynkowicz, Władek Burek – również zasilili pierwszy garnitur, Józek Matuszczyk, Adaś Czyżewicz, Dzidek Marcinkowski (w drużynie nazywany „pasikonikiem” z powodu filigranowej budowy), Tadek Ostrowski, Michał Brzycki (znany obecnie w Krakowie lekarz), Leon i Franek Cebulakowie, Zdzisiek Wojewoda, Władek Chorąży, Bolesław Pirożyński (aktualny działacz PZPN), Karol Nowosielski (przyszedł do nas z Olszy i przyjął się w Wiśle, o czym świadczy Jego praca w Zarządzie do chwili obecnej), Józek Krupa (zwany „pisklę”) brat Władysława – lekarza, gracza I drużyny, Olek Stefaniuk, Stefan Zapiór, Włodek Skóra, Karol Żelazny. Ze starszej generacji wiślackiej grali w niej: Stefan Reyman, Stopa Władysław, Stopa II Stanisław, Szpurna Marian.

Była to bogata rezerwa, która odnosiła wiele sukcesów i na swym koncie zapisała pierwsze miejsce w walce o „Srebrną Piłkę” ufundowaną przez KOZPN. Wygrywaliśmy także i z rezerwą Cracovii. IB cechowało zżycie, koleżeństwo, ambicja i solidna praca na treningach.

Myślę z rozrzewnieniem, dużym sentymentem, ale i zarazem z dumą o tych pięknych latach prawdziwie amatorskiego sportu, który wiązał ludzi, zespalał z klubem, przetrwał lata wojny, tragiczną okupację, nie pozwala zapomnieć o Wiśle i obecnie. Czas nie osłabił wspomnień, przeżyć sportowych. Są żywe, świeże, jakby to było wczoraj, gdy słynny reprezentacyjny gracz węgierski, członek sławnej drużyny MTK, Imre Schlosser, ówczesny trener Wisły, przestrzegał łamaną polszczyzną: „nicht szpicuwa” i robił z nas sprinterów, dusił biegi długie, aplikował skakankę, mierzył czas na 100, 200, 400 metrów i uczył wygrywać w ostatnim kwadransie.

Racjonalnie prowadzone treningi, praktyczne pokazy gry na różnych pozycjach zaowocowały niedługo. W roku 1926 Wisła zdobyła Puchar Polski, a w roku 1927 mistrzostwo ligi – równoznaczne ówcześnie z tytułem Mistrza Polski.

Lata 1922-1927 to piękne i bogate karty sekcji piłkarskiej Wisły. Nasz hymn klubowy „Jak długo na Wawelu…” to były nie tylko słowa. Zagrałem i ja parę razy w I drużynie: w roku 1926 w Warszawie z Polonią. To była chyba Wielkanoc, Stefan Loht – kapitan Polonii obchodził wtedy jubileusz, Jan Loht bronił w bramce. Wygraliśmy oba mecze (grałem na zmianę ze Stefanem Wójcikiem, twardym, długoletnim pomocnikiem I drużyny). Potem również na wyjeździe w Bielsku z 3PSP, raz w Katowicach w towarzyskim meczu z IFC (bramki bronił słynny Goerlitz), to znowu w meczu ligowym z Jutrzenką, w której wybijał się lewy łącznik Krumholtz (popularny Krumek).

Trzykrotnie broniłem barw Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dochód z meczów przeznaczony był na budujący się wtedy gmach Akademika na Oleandrach. Zwalniało to nas od robót przy budowie Domu. Pakę mieliśmy silną. Reprezentację Uniwersytetu stanowili gracze Cracovii, Wisły, Wawelu. Przeciwników mieliśmy niezłych, bo pierwszy mecz wygraliśmy z Cracovią (4:1), drugi sromotnie przegraliśmy z Wisłą na ciężkim, mokrym boisku (poza tym naiwnie zgodziliśmy się na grę Mietka Balcera w Wiśle). Wynik 7:2 ostudził nas po niewczasie. Zremisowaliśmy z Akademią Górniczą, przy czym ostatni raz wystąpił wtedy słynny środkowy pomocnik Cracovii, dr Stanisław Cikowski. W latach późniejszych, no i obecnie, nie słyszy się o występach reprezentacji Almae Matris, a szkoda.

W okresie, który wspominam, warunki uprawiania sportu były skromniutkie. Natryski obok szatni to już był luksus, buty szanowaliśmy wszyscy. Ale radość z uprawiania sportu była chyba większa.

Cóż za wspaniałe warunki uprawiania sportu zapewnia obecnie Wisła młodym sportowcom.

 

Niechże nie zapominają Oni o wiślackim hymnie:

Zwycięży Orzeł Biały,

Zwycięży polski klub,

Zwycięży nasza Wisła,

Bo to krakowski klub.

 

A kierownictwo sekcji piłkarskiej niech pieczołowicie hoduje juniorów. To niezawodny sposób i środek na dobrą, zgraną i odporną na trudy sportowej walki, koleżeńską, wysokiej klasy I drużynę ligową. Wicemistrzostwo I ligi zdobyte w 1966 roku, w roku jubileuszowym, zobowiązuje.

Mieczysław Strychalski Kapitan IB w latach 1923-1927

 

Wspomnienia nadesłane na konkurs tygodnika “TEMPO” oraz TS Wisła Kraków z okazji  60-lecia Białej Gwiazdy.

Zachowana pisownia oryginalna.