Jak trafił do Wisły Wilhelm Cepurski

Źródło: TS Wisła
Data publikacji: 15 czerwca 2020

Wilhelm Cepurski na zdjęciu pierwszy z prawej w górnym rzędzie. 

 

Artykuły z serii “1906 Jubileusz – 1966 pod Wawelem” autorstwa Frandoferta (materiały o Wiśle Kraków) i Ślusarczyka (materiały o Cracovii) ukazały się z okazji jubileuszu obu klubów. Str. 4  Przeglądu Sportowego w całości poświęcona została Białej Gwieździe (Od “szmacianki” na Błoniach… do wielkiej Wisły, “Biała Gwiazda” Henryka Reymana, Jak trafiłem do Wisły, Dr Jan Janowski najmłodszy “ojciec” koszykówki, Olimpijczyk i ojciec olimpijczyka, Mgr Zygmunt Buhl dawniej olimpijczyk dziś działacz, Od “Świętej wojny” do “Lajkonika”.

 

Krótka rozmowa z Wilhelmem Cepurskim ukazała się w Przeglądzie Sportowym 8.04.1966 r. w materiałach zebranych i opracowanych przez Jana Frandoferta.

“Jak trafiłem do Wisły”

Jednym z dwóch najstarszych wiślaków jest emerytowany nauczyciel gimnazjum, prof. Wilhelm Cepurski. Mieszka w Krakowie, przy ul. Garncarskiej 8, na II piętrze. Zastaję go podczas poobiedniego odpoczynku, przed przyjściem jakiegoś ucznia XI klasy, któremu udziela korepetycji z matematyki. Ósmy krzyżyk zbliża się, ale profesor jest w dobrej kondycji, chociaż nieco kuleje na jedną nogę.

Jak trafił pan do Wisły, profesorze? – zapytałem, siadając na wygodnym foteliku.

– Ze sportem zetknąłem się w gimnazjum Św. Jacka, jeszcze w 1903 r. zacząłem od „szmacianki” i „wioseł”. Jeden ze starszych kolegów, Jenkner był inicjatorem założenia drużyny szkolnej. Nazwaliśmy się „czerwoni” od czerwonych szarf, jakie zakładaliśmy na kostiumy gimnastyczne. Graliśmy wówczas nie znając przepisów, nie stosując regulaminów, ale z wolna dotarły do nas wieści, że we Lwowie grają w jedenastkę, że boiska mają ograniczoną wielkość, tak zresztą jak i bramki.

Po paru latach zaprosiliśmy lwowiaków na turniej i wówczas zetknąłem się z nazwą Wisła. Drużyna ta też brała udział we wspomnianym turnieju. Jesienią 1906 roku kierownik i założyciel Wisły, prof. T. Łopuszański, namówił Jenknera, aby połączył nasze drużyny.

Nie będę pytał o poziom reprezentowany przez ówczesną Wisłę, ale może na koniec wygrzebie pan z pamięci jakieś wspomnienie?

– Ooo, zebrało by się ich spory tomik. Z łezką w oku wspominam np. tournée po Rumuni w 1921 r.; stolicę Bukowiny – Czerniowce zamieszkiwali nie tylko Rumunii, ale Niemcy i Polacy. Najpierw graliśmy z Polonią. Wygraliśmy 2 mecze i wówczas zakontraktowaliśmy dalsze z jedenastką niemiecką „Jahn”i rumuńską „Dragosch Voda”. I te mecze przyniosły nam wysokie zwycięstwo. Tym niemniej spotkanie z „Jahn” nie zapomnę.

Prowadziliśmy już 6:0, kiedy przeciwnicy wyzwolili się z naszego „rygla”. Do piłki nie zdążył dobiec nasz środkowy pomocnik, a zdołał jej dopaść napastnik Niemców. Pędził na bramkę, mając przed sobą mnie i Wiśniewskiego w bramce. Ogra mnie, to prawie nieuchronny gol i zepsuje nam efektowny wynik do „kółka”. Zaryzykowałem ostre starcie, starliśmy się w pełnej szybkości, ale moment wcześniej przejąłem na „podbicie” piłkę. Ta pofrunęła z powrotem na połowę przeciwnika w locie nabrała „fałszu” i ku powszechnemu zdziwieniu, a rozpaczy bramkarze przeciwników, ugrzęzła w siatce. Prowadziliśmy więc 7:0, a ja tak właśnie zdobyłem „moją” ostatnią bramkę.