Karny za wybicie głową! – Jubilatka we wspomnieniach cz.1

Źródło: TS Wisła
Data publikacji: 5 lipca 2019

Drużyna Wisły w roku 1914, Stanisław Kowalski pierwszy z prawej.

W latach 1906-1910 treningi i mecze rozgrywało się na Błoniach. Wbijało się dwie tyczki, często bambusowe, ale się łamały, poprzeczka z taśmy, na rogach chorągiewki, parę ławek z desek dla grubszych ryb, reszta obwodu boiska to miejsca stojące. Między płacącymi widzami przy boisku, na zewnątrz, szeroki wolny pas i to wszystko otoczone sznurem na palikach. Między sznurem, a boiskiem austriacka konna policja pilnująca porządku. Publiczności więcej przy sznurach. Co chwila jakaś gromadka odrywała się i biegiem włączała się do płatnych miejsc, policjanci szarżowali na nich i gonili, jakiegoś tam złapali, ale reszta była już na boisku. Uciechą było rozżutymi skórkami pomarańczy dmuchać na zady końskie, dostawało się też i mundurom.

Chłopcy grający na Błoniach.

Chłopcy grający na Błoniach. 

Tymczasem gra toczyła się na boisku. Ale boisko nie było już prostokątem, lecz wielką ósemką. Narożniki wypełniły się publiką, „grube ryby” na ławkach pozostały w tyle, szerokość boiska na środku zmalała do 30 a nawet mniej metrów. I w tej ciasnocie szalało 20 młodych chłopów, w majtkach poniżej kolan. Bramkarze obciągali taśmę do wysokości swoich głów, pod taśmą gol, nad taśmą gola nie ma. Nie ratowała ich poprzeczka ani słupek: piłka w słupek, bramka się przewracała, gola nie ma.

Podczas przerwy obowiązkowo na tacy pokrajane cytryny i pomarańcze dla graczy, publika pożywiała się preclami i piła krachle*.

Dwie fale kibiców były już połączone, paliki połamane, sznury splątane. Po przerwie grube ryby stały już na ławkach, sędzia przerywał grę dla zrobienia porządku – niewiele to pomagało. Nareszcie gwizdek, koniec i „hip hip hurra!”. Drużyny w otoczeniu swoich kibiców przeskakiwały Rudawę na „bliższe” do szatni w pawilonie Parku Jordana.

Stanisław Kowalski, rok 1913. 

Kibice opowiadali o meczu: „Widziałeś? Cepurski wykopał piłkę od bramki do bramki, a Bujak wybił piłkę głową i sędzia nakazał za to rzut karny. Głową nie wolno. – Wolno – Nie wolno, głowa może pęknąć. A nasz Szeligowski przeskoczył Rudawę 4 m i coś – tak, ale Wisły nie przeskoczy, dostaliście lanie”. Starsi kibice kończyli mecz u Lustgartena na Wolskiej, u Hawełki itp., a piłkarze, grube ryby, prezesi – na „Komersie” w Granadzie.

Ja miałem wtedy 12-16 lat, miałem swoją drużynę ze swojej i sąsiednich kamienic. Nazwy nigdy nie dało się uzgodnić, gdyż część chciała nazywać się Wisłą, a reszta Cracovią. W 1914 roku grałem już w I drużynie Wisły.

W tych czasach rodziły się też pierwsze kawały tzw. „wice” piłkarskie, np.: Starsza pani podchodzi do nas trenujących na Błoniach i mówi „wstyd, takie stare chłopy biją się o jedną piłkę, dajcież ją mojemu wnuczkowi do zabawy”. Albo: Drużyna pozdrawia przeciwników: „Macie worek na gole?”. A ci odpowiadają: „A wy macie worek na kości?”.

Wspomnień takich jest bez liku, jak też kawałów i anegdotek piłkarskich, które ktoś kompetentny mógłby zebrać i wydać, nawet w 1000 stronowym tomie.

Stanisław Kowalski,
Kraków, 29 XI 1966

*Krachla – rodzaj butelki zamykanej korkiem na pałąku. W Galicji tym słowem określano zarówno samą butelkę, jak i oranżady – czyli napój najczęściej przechowywany w takich pojemnikach

Wspomnienia nadesłane na konkurs tygodnika “TEMPO” oraz TS Wisła Kraków z okazji  60-lecia Białej Gwiazdy.

Zachowana pisownia oryginalna.