Wiślacki Frodo

Źródło: TS Wisła
Data publikacji: 12 marca 2019

Jest autorem jednej z najsłynniejszych bramek w historii Wisły Kraków, której de facto formalnie nie było. Grał w zespole Wisły tylko przez dwa lata, ale zdołał zyskać sympatię kibiców, działaczy, a nawet słynącego z trudnego podejścia do zawodników Dana Petrescu. O kim mowa? Oczywiście o Marku Penksie.

Gdyby sędzia Mike Rilley nie pomylił się na niekorzyść Wisły 23 sierpnia 2005 roku w Atenach, to sympatyczny Słowak zostałby piłkarzem, którego trafienie przesądziło o awansie Białej Gwiazdy do Ligi Mistrzów. Niektórzy ówcześni pracownicy klubu pół żartem, pół serio mówili o nim, że byłby człowiekiem, najkrócej czekającym na pomnik w Krakowie. Wszyscy jednak dobrze pamiętamy jak zakończyła się historia ateńskiego gola.

Kibice i niektórzy koledzy z racji wzrostu nazywali go Frodo, nawiązując do bohatera trylogii J.R.R Tolkiena. Do krakowskiego zespołu trafił latem 2005 roku, a pod Wawel sprowadził go Jerzy Engel. Wcześniej Penksa będący wychowankiem Dukli Bańska Bystrzyca występował między innymi w Rapidzie Wiedeń, Eintrachcie Frankfurt i Ferencvárosu Budapeszt. Transfer sympatycznego Słowaka z początku mało kto traktował poważnie, ale Penksa pokazał swoje umiejętności już od pierwszego meczu. Trzydziestodwuletni wówczas zawodnik zadebiutował w koszulce z Białą Gwiazdą na piersi 5 sierpnia 2005 roku na stadionie w Grodzisku Wielkopolskim. Wszedł na plac gry zmieniając w 76 minucie Pawła Brożka i już siedem minut później po faulu na Słowaku sędzia podyktował dla Wisły rzut karny, którego na gola zamienił Marek Zieńczuk. Krakowscy piłkarze wygrali cały mecz 4-2, a debiut Penksy uznano za udany. 23 sierpnia Słowak trafił do siatki Galinovića, który bronił w Panathinaikósie, ale jak wiemy sędzia gola na wagę Ligi Mistrzów nie uznał. Trzy dni później Wisła uratowała remis 1-1 w ostatnich sekundach meczu w Wodzisławiu Śląskim. Penksa znów miał udział przy bramce, kierując do siatki piłkę, która ostatecznie odbiła się od Tomasza Frankowskiego. To właśnie „Frankowi” zapisano tego gola. Było to zresztą ostatnie trafienie tego piłkarza w barwach Białej Gwiazdy. Słowak jednak w końcu doczekał się swoje bramki, zgodnie z powiedzeniem, że do trzech razy sztuka. Pierwszy gol zapisany na jego konto bezapelacyjnie i bez dyskusji padł 18 września 2005 roku przy ulicy Konwiktorskiej w Warszawie. Wisła grała z Polonią trzy dni po fatalnym meczu w I rundzie Pucharu UEFA, kiedy to w Guimaraes przegrała z Vitorią 0-3. Czarne Koszule mimo słabszej dyspozycji Białej Gwiazdy nie było faworytem tego spotkania, jednak to właśnie zespół prowadzony wtedy przez Dariusza Kubickiego był w tym meczu stroną przeważającą. Dość powiedzieć, że pierwszy celny strzał Wisła oddała na bramkę Pawła Kieszka w 80 minucie. Penksa pojawił się na placu gry na pół godziny przed końcowym gwizdkiem zmieniając Konrada Gołosia. W 85 minucie dostał krzyżową piłkę od Radosława Sobolewskiego i prawą nogą pokonał Kieszka. To było trafienie na wagę trzech punktów, a Wisła wygrała ten mecz 1-0.

Słowak nie zawsze mógł być pewny miejsca w wyjściowej jedenastce krakowskiego zespołu. Natomiast w tym zespole odnalazł się świetnie. Miał do siebie ogromny dystans, tym samym zyskał szybko sympatię w szatni, a pojawiając się na boisku z reguły dawał drużynie wsparcie. Kiedy trenerem Wisły został Dan Petrescu narodził się pomysł przesunięcia Penksy na środek pomocy. Rumuński szkoleniowiec ceniący Słowaka za zaangażowanie na treningach nie zrealizował swojej koncepcji wiosną 2006 roku, ale kiedy zmienił ustawienie zespołu latem tego samego roku, dla Słowaka znalazło się miejsce na placu gry. Dan zaczął grać w ustawieniu 1-3-5-2, które zmieniało się na 1-3-4-3. Na wahadłach biegali Błaszczykowski z Mijajlovicem, a Penksik zajął miejsce w środku pola. Kiedy był zdrowy to występował obok niego Radosław Sobolewski, a jeśli „Sobola” brakowało, to lukę po nim starał się wypełnić Jacob Burns. Penksa, który na pierwszy rzut oka nie nadawał się kompletnie na wspomnianą pozycję, odnalazł się jednak na niej bardzo dobrze. Imponował walecznością, ale pokazał także wiele ze swoich czysto piłkarskich atutów, jakimi niewątpliwie były całkiem przyzwoita technika i dobry przegląd pola. W meczu z Wisłą Płock, który rozegrano 13 sierpnia 2006 roku pokazał także, że potrafi celnie uderzyć z dystansu. Wisła wygrała mecz 2-0, a „Frodo” zdobył drugą bramkę w 61 minucie pokonując bezradnego Roberta Gubca. Było to zresztą ostatnie ligowe trafienie słowackiego piłkarze w Wiśle.

Po dymisji Petrescu wrócił z powrotem na ławkę rezerwowych. Jako zmiennika traktowali go zarówno Okuka, Nawałka, jak i Kazimierz Moskal. Wiosną 2007 roku dowiedział się, że jego kontrakt nie zostanie przedłużony. Nie wpłynęło to jednak na podejście sympatycznego Słowaka do treningów czy wykonywanych obowiązków. Do końca dawał z siebie wszystko z uśmiechem na ustach.