Wykonaliśmy przyrzeczenie jubileuszowe – Jubilatka we wspomnieniach cz.4

Źródło: TS Wisła
Data publikacji: 7 sierpnia 2019

Nie pamiętam dokładnie, ale to chyba było 3-4 października 1965 r. Ta data już wiele dni wcześniej stawiała wszystkich lekkoatletów w stanie pogotowia. W tych dniach miał się bowiem odbyć w Szczecinie 6-ciomecz lekkoatletyczny o wejście do I-szej ligi. Awans był pragnieniem wszystkich. Tak długo przecież Wisła kołatała bezskutecznie do bram ekstraklasy. Zadanie było bardzo trudne bo  z sześciu tylko dwa zespoły mogły awansować. W zespole stworzył się swoisty klimat. Wszyscy podporządkowali się jednemu celowi: liga!

Znaliśmy aż nadto wymownie swoich rywali aby ich nie doceniać. Zupełnie niespodziewanie pomogła nam i prasa. Wśród faworytów wymieniano: Górnika Wałbrzych, Pogoń Szczecin, Lechię Gdańsk, nam pozostawiając czwarte miejsce. Mogliśmy atakować, a to jest o wiele korzystniejsze niż obrona. Zespół głośno mówił o trzecim lub drugim miejscu, ale w skrytości każdy był przekonany, że wygramy.
Nasz „mózg elektronowy” inż. Wiesław Hareńczyk obliczył czarno na białym, że nie ma na Wisłę siły. Optymizm był zaraźliwy. Nieco wcześniej mgr. Józef Czapla kierownik sekcji złożył uroczyście oświadczenie, że sekcja l.a. dołoży cegiełkę do jubileuszu 60-cio lecia. Wiadomo, że mówił o awansie.

W końcu nadszedł dzień wyjazdu do Szczecina. Nastrój był doskonały. Wszyscy sypali kawałami, śpiewali, nikt nie myślał, że za kilkanaście godzin będzie musiał dać z siebie wszystko. Lecz przy końcu podróży która trwała kilkanaście godzin, mieliśmy już dosyć. Wyglądaliśmy jak ludzie po ciężkiej chorobie. Każdy marzył o kąpieli i wypoczynku. Tymczasem poszukiwania hotelu trwały zbyt długo i między zespół zaczął się wkradać stan nerwowości. To było bardzo niebezpieczne.  Zaczął pryskać ten bojowy nastrój, jaki cechował zespół przed wyjazdem. Potrzebny był jakiś bodziec, który obudził by w nas tego ducha walki.

Piątek – dzień przedstartowy to spacery, wycieczki pod Szczecin i odpoczynek. Lecz nastrój senności trwał. Wysiłki kierownictwa nie odnosiły skutku. I oto w sobotę, kiedy już każdy zwątpił nastąpiło coś, co postawiło nas na nogi. Nie przyjechał Zbyszek Szwajka. To był olbrzymi minus. 15 m. w młocie, 10 m. w dysku to kilkaset tak bardzo potrzebnych punktów. Wszyscy jak na komendę krzyknęli: damy sobie radę bez tego.. . Pokażemy, że nie jest niezastąpiony. Wytworzyła się tak bardzo oczekiwana atmosfera, gdzie każdy walczył o podwójną stawkę.

Na stadionie przywitał nas Kazio Zimny z Lechią hymnem w rodzaju: „Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę będziem ligowcami”. Niestety nie przeszli i po zakończeniu Wiślacy mogli zaśpiewać nieśmiertelne „Jak długo na Wawelu”.

Pierwsi na starcie stanęli płotkarze na 110 m. W pierwszej serii przeżywaliśmy moment niepokoju. Romek Muzyk fatalnie wystartował. Ale już po czwartym płotku szaleliśmy z radości. Wygrał! Wtedy uwierzyliśmy, że możemy wygrać. W następnej serii Sylwek Biela zdeklasował swoich przeciwników. Tak zaczął się marsz po zwycięstwo. Prysnęło gdzieś przedstartowe zdenerwowanie. Każdy chciał dorównać Romkowi i Sylwkowi. Zawody były fascynującym widowiskiem. Zwycięstwa i porażki. Łzy rozpaczy i promienne uśmiechy szczęścia. Tylko sport pozwala na taką gamę przeżyć. Wspaniałe momenty walki z czasem, przestrzenią, samym sobą. Pozostały po tych walkach niezapomniane wrażenia. Choć zdarzały się podczas walki potknięcia, były jednak niwelowane przez przyjemne niespodzianki.

Mieliśmy przeciwko sobie nie tylko stronniczych sędziów, ale także koalicję Pogoń – Lechia. Pomimo wszystko odnieśliśmy zwycięstwo i uzyskaliśmy awans. Drugim zespołem był Górnik . Wykonaliśmy przyrzeczenie jubileuszowe.


Było już prawie ciemno kiedy zespół przy blaskach pochodni z gazet, z trenerami na ramionach i ze sztandarem klubowym wysoko powiewającym zrobił rundę honorową.  Najweselszym momentem był jednak wyścig trenerów na 100 m. Jak zacięta była walka, świadczy fakt, że czwarty zespół dzieliło od Wisły niespełna 600 punktów. To był na pewno jeden z największych sukcesów sekcji lekkoatletycznej. Warto przypomnieć, że do tych ciężkich bojów przygotował nas zespół trenerów: Biernat, Kasprzyk, Wątroba, Stawiarski.

W czasie zawodów byliśmy na bieżąco informowani przez trenera p. Hareńczyka o sytuacji.  Robił to o wiele szybciej niż inni kierownicy. Zawsze był tam gdzie w danym momencie najbardziej go potrzebowano. Żegnając Szczecin odśpiewaliśmy klubowy hymn. Wracaliśmy do Krakowa jako triumfatorzy. Nareszcie po latach Wisła w ekstraklasie. To było najprzyjemniejsze przeżycie w mojej wiślackiej karierze. Myślę, że jeszcze wiele podobnych będą mógł przeżyć.

Robert Szlachta – zawodnik sekcji lekkoatletycznej.

Wspomnienia nadesłane na konkurs tygodnika “TEMPO” oraz TS Wisła Kraków z okazji  60-lecia Białej Gwiazdy.

Zachowana pisownia oryginalna.

foto. historiawisly.pl