Wisła płynie w Łodzi (pierwszy raz) – Jubilatka we wspomnieniach cz.2

Źródło: TS Wisła
Data publikacji: 15 lipca 2019

Szanowna Redakcjo!

Załączam moje wspomnienia sprzed 1/2 wieku, wyjaśniając, że jestem Kowalski I bo brat mój Władysław był II. Zdobywca największej ilości bramek dla Wisły przed II wojną, zdobywca rozstrzygającej bramki o puchar prof. Żeleńskiego. Zginął jako porucznik 3 Pułku Podhalańczyków w ostatniej wojnie.
Ja na meczu z Pogonią we Lwowie złamałem nogę (może w 1926 r., nie pamiętam) musiałem przestać grać w piłkę i nawet z powodu tej nogi, jako kapitan, zostałem zwolniony na emeryturę, więc jestem właściwie inwalidą piłkarskim. Jeszcze parę lat temu chodziłem na mecz Wisły, ale obecnie (72 lata rencista starego portfela) sportem zajmuje się przez radio i naturalnie, od deski do deski czytając Tempo.

Ze sportowym pozdrowieniem Stanisław Kowalski I.

 

Wisła płynie w Łodzi (pierwszy raz)

Było to 52 lata temu, bo w 1914 roku. Po treningu, w altance obok malutkiego boiska Wisły w Oleandrach, odbyło się tajne głosowanie. Kto ma jechać na 3 mecze w Święta Wielkanocne do Łodzi. Prawie jednogłośnie wybrano: Szuberta, Bujaka, Cepurskiego, Śliwę, Konkiewicza, Kowalskiego, Podmokłego, Obrubańskiego, Olejaka, Mroza i Adamskiego (?). Do Królestwa Polskiego wszyscy zdobyli jakieś „lewe” paszporty. Stacja graniczna miała stronę austriacką i rosyjską. Już na austriackiej „Komorze”, gdzie oddaliśmy nasze dokumenty, zatrzymano nam bramkarza Szuberta i ciupasem odesłano do Krakowa. Na prośbę Łodzian mieliśmy ze sobą koszyk-walizkę z kilkunastoma parami butów „Macgregorów” i parę piłek. Buty były pomazane błotem, aby wyglądały na używane. Celnicy nie mogli zrozumieć, co to jest piła nożna, ale jakoś naszą kontrabandę przepuścili. Do pociągu weszli żandarmi rosyjscy.

– Kak wasza familia? – zapytał mnie jeden z nich.

– W Krakowie – odpowiedziałem myśląc, że mnie pyta gdzie „gdzie moja familia”?

Powtarza pytanie jeszcze raz – „w Krakowie” mówię . Już ze złością pyta mnie po raz trzeci: ja mówię „w Krakowie”.

Dopiero jakaś pani podpowiedziała mi, że on się pyta o nazwisko.

– Kowalski Stanisław – powiedziałem.

„Nu da”. Wyszukał w paczce papierów i oddał mi moją przepustkę.

Adamski, najniższy z nas miał „pożyczony” paszport ojca z dopiskiem: syn Stanisław. I oto on był ojcem, a synem wielkolud Konkiewicz. I jakoś cudownym sposobem wszystko się udało, a cud był w kilku rublach carskich na korytarzu wagonu. W Łodzi witano nas uroczyście, wożono po Piotrkowskiej ulicy, z afiszami na masce i plecach samochodów dla reklamy. Przyjmowano serdecznie i suto, jako pierwszych zagranicznych piłkarzy i to Polaków z Krakowa.

Mecze graliśmy dzień po dniu z ŁKS-em, z reprezentacją Łodzi i z jakąś niemiecką drużyną. Wszystkie wygraliśmy wysoko, coś 5:1, 6:1 i 7:0. Jedną bramkę strzelił nam „po znajomości” Benek Miller gracz Cracovii, który był w Łodzi na urlopie, a zagrał w ŁKS (mistrz Krakowa w skoku o tyczce 2 m 80 cm). Graliśmy w dziesiątkę przeciwko 11 do 20 graczy, gdyż nasi skrzydłowi musieli mijać także kibiców, którzy chcieli  podać piłkę swoim. Gdy piłka szła na bramkę wyskakiwali zza bramki cywile (bo siatek nie było) i z uciechą wykopywali piłkę. Sędzia odgwizdywał neutralnego, rzucał piłkę  w stronę bramkarza , a ten wykopywał  na środek boiska. My mając dużą przewagę z uśmiechem przyjmowaliśmy te werdykty, udając angielskich mistrzów. Zmienialiśmy się w bramce co 10 minut. Ja podczas mojej „kadencji” w bramce wybiegłem kilka kroków złapałem piłkę, lecz przeciwnicy, którzy grali systemem „kupą panowie”, okrążyli mnie szczelnie „trykali” głowami we mnie i piłkę, chcąc mnie wepchnąć do bramki. Sędzia odgwizdał karnego, za przetrzymywanie piłki. Może bym i obronił tego karnego, choć w bramce grałem po raz pierwszy i ostatni w życiu, ale po kopnięciu piłki przez egzekutora, nie mogłem ruszyć się z miejsca. To 21szy gracz-kibic, trzymał mnie za koszulkę.

I tak to się za tamtych czasów grywało, bez dożywień, obozów, trenerów itd. przywożąc jakieś centusie do domu.

Mieliśmy już jakieś plecy, więc w Krakowie witał nas na dworcu, już wolny Michał Szubert. Z jedenastki tej, mnie się zdaje żyje tylko trzech, więc Ich i innych graczy i kibiców tamtych czasów serdecznie pozdrawiam.

 

Stanisław Kowalski I.

Kraków, 19.IX.1966